Dwa dni za mną chodził.
W Święta nadmiar ciężkich i słodkich potraw doprowadza do stanu, w którym zaczynają za mną chodzić przeróżne sałaty, pieczone z odrobinką tylko oleju warzywa i tym podobne lekkie cuda.
Wypatrzyłam jakiś czas temu w Biedronce.
Podobno można z niego przeróżne potrawy przygotować, od zielonych koktajli począwszy, na potraktowaniu go jak szpinak kończąc. Jednak nie wiem, czy dotrwa do przygotowywania przeze mnie jakiegokolwiek dania, bo wciągam go z miseczki, na surowo, siedząc przed komputerem. Jak chipsy.
Potrafię też tak z rukolą zrobić.
O kim mowa?
O jarmużu, rzecz jasna. Kapuście o lekko skórzastych listkach, które są twardsze od sałaty, przez co fajnie się je żuje, ale bardziej miękkich i delikatniejszych w smaku od zwykłej kapusty. Smakują świetnie nawet same, ewentualnie do obiadu, skropione sosem vinaigrette. Czyż to nie miła odmiana przy podawaniu sałaty do obiadu?
niedziela, 28 grudnia 2014
sobota, 27 grudnia 2014
Pierniczki nie tylko świąteczne ;)
Oj, dużo się działo u mnie w ostatnich miesiącach.
Ale trzeba by wrócić do realizacji postanowień, prawda? Nauka norweskiego i... prowadzenie tego bloga ;)
Co prawda już po świętach, ale kto powiedział, że pierniczki można zrobić tylko wtedy? Miód, korzenne przyprawy i czekoladowa polewa - czyż to nie idealne połączenie na każdy zimowy wieczór?
Do tego wystarczy dobra kawa lub herbata i zima staje się piękna.
Ale trzeba by wrócić do realizacji postanowień, prawda? Nauka norweskiego i... prowadzenie tego bloga ;)
Co prawda już po świętach, ale kto powiedział, że pierniczki można zrobić tylko wtedy? Miód, korzenne przyprawy i czekoladowa polewa - czyż to nie idealne połączenie na każdy zimowy wieczór?
Do tego wystarczy dobra kawa lub herbata i zima staje się piękna.
Pierniczki z tego przepisu są miękkie i nie muszą leżakować. Choć to tak naprawdę zależy od tego czy dodacie proszek do pieczenia ;)
Przepis opracowałam na podstawie XVIII-wiecznej receptury pochodzącej z książki Compendium medicum auctum, to iest krótkie zebranie y opisanie chorób, ich różności, przyczyn, znaków, sposobów do leczenia, krążącej po Sieci:
”Weź miodu przaśnego ile chcesz, włóż do naczynia, wlej do niego gorzałki mocnej sporo i wody, smaż powoli szumując, aż będzie gęsty, wlej do niecki, przydaj imbieru białego, gwoździków, cynamonu, gałek, kubebów, kardamonu, hanyżu nietłuczonego, skórek cytrynowych drobno krajanych, cukru ileć się będzie zdało, wszystko z grubsza jak miód ostygnie, że jeno letni będzie, wsyp mąki żytniej, ile potrzeba, umieszaj, niech tak stoi nakryto, aż dobrze wystygnie, potym wyłóż na stół, gnieć jak najmocniej, przydając mąki ile potrzeba, potym nakładź cykaty krajanej albo skórek cytrynowych w cukrze smażonych, znowu przegnieć i zaraz formuj pierniki, wielkie według upodobania porobiwszy, możesz znowu po wierzchu tu i ówdzie wtykać cykatę krajaną, do wierzchu pozyngowawszy piwem kłaść do pieca i wyjąwszy je jak się przepieką, znowu je zyngować miodem z piwem smażonym i znowu po wsadzeniu do pieca”
Wbrew pozorom, jest on bardzo czytelny. Należy wziąć miodu ile się chce, troszkę mocnego alkoholu (ja użyłam miodu pitnego, chociaż pierniczki obywają się bez tego), wody tyle samo, ile miodu lub mniej, wrzucić do tego tyle przyprawy piernikowej, ile nam odpowiada, pogotować chwilę, dorzucić żytniej mąki tyle, by ciasto było luźne, ale nadal dało się wałkować... i to w zasadzie wszystko. Zostaje najfajniejsza część, czyli wykrawanie i pieczenie :)
Jako że jednak większośc osób wydaje się nie być fanami pieczenia "na oko", podaję bardziej szczegółowe proporcje:
Składniki
na około 100 pierniczków
1. Szklanka płynnego miodu
2. Pół szklanki cukru
3. Kilka łyżek przyprawy piernikowej (można zrobić ją samemu - wystarczy zmieszać dużo gałki muszkatołowej z cynamonem, suszonym imbirem, czarnym pieprzem. Proporcje ciężko podać - należy mieszać, wąchając co jakiś czas czy zapach się zgadza ;) )
4. Mały kieliszek alkoholu
5. Około 4 szklanek mąki żytniej żurkowej (typ 720. Nie robiłam nigdy na razowej, więc nie wiem, jakie wyjdą. Ale muszę spróbować).
6. Pół szklanki wody
7. Łyżka proszku do pieczenia
Do garnka wlewamy wodę, alkohol i miód, wsypujemy cukier i przyprawy. Gotujemy przez chwilę, aż cukier się rozpuści, a dom wypełni piękny, korzenny zapach :)
Zdejmujemy z ognia. Gdy całość ostygnie, dorzucamy po trochu mąki zmieszanej z proszkiem do pieczenia, cały czas intensywnie mieszając (napowietrzając jednocześnie masę). W pewnym momencie masa zrobi się zbyt gęsta, by ją mieszać. Wtedy przystępujemy do mieszania ręką - dlatego masa musi być na tyle ostudzona, by się nie dorobić oparzeń.
Mąki jest dość, gdy ciasto stanie się na tyle gęste, by po obfitym oprószeniu mąką dało się wałkować i formować. Weźmy pod uwagę, że podczas podsypywania do ciasta dostanie się dodatkowo sporo mąki, więc nie należy przesadzić.
A dalej? Rozwałkować na grubość około 5mm lub nieco grubiej, wycinać, układać na papierze (pamiętajcie, że troszkę rosną) i piec około 10-15 minut w 180 stopniach. Jeżeli chcecie, by były od razu miękkie, nie dopuście do zarumienienia ciastek.
A co zrobić, jeżeli nie chcecie dodawać proszku lub ciastka zarumienią się i stwardnieją?
Wystarczy przechowywać je około 2 tygodnie w szczelnym pojemniku ze skórkami od jabłek. Pierniczki wchłoną wilgoć z nich i nabiorą przyjemnego aromatu. Tylko pamiętajcie, by często (co 2-3 dni) wymieniać skórki, by nie spleśniały.
Pierniczki możecie zawiesić na choince :)
środa, 3 września 2014
Grzany cydr z korzeniami
Przyjaciółka zwróciła mi ostatnio uwagę, że w tym roku cykl wegetacyjny jest przyspieszony mniej więcej o dwa tygodnie. W sumie ma rację. Jest już mocno wrześniowo, a sezon jabłkowy w pełni.
Do tego... niby jest ciepło, ale już czuć taki jakiś chłód.
I zaczyna chcieć się już bardziej rozgrzewających rzeczy. Na przykład ciepłego, jabłkowego napoju :)
Składniki:
(na dwie porcje)
1. Pół litra cydru (użyłam Lubelskiego)
2. 100ml soku pomarańczowego
3. 100ml soku jabłkowego
4. 5-10 goździków
5. ok. 1/4 łyżeczki cynamonu
6. 2 gwiazdki anyżu
7. 2 płaskie łyżki cukru
Wszystkie składniki należy po prostu zmieszać ze sobą w garnuszku i podgrzewać na małym ogniu. Gdy już napój będzie gorący (nie może się zagotować), zdjąć z ognia i podawać.
Do szczęścia brakowało tylko jakichś korzennych ciasteczek. Albo jabłecznika :D
piątek, 11 lipca 2014
Zupa cytrynowa z kukurydzą
Leciutka zupa w sam raz na lato. Z dodatkiem makaronu ryżowego i kukurydzy by coś tam się w niej działo.
Dodatek mleka kokosowego, curry i trawy cytrynowej może sugerować, że ma jakiś bardzo orientalny charakter, ale zapewniam, że smakuje bardzo... swojsko. Kwaśnością przypomina zupę ogórkową :P
Dodatek mleka kokosowego, curry i trawy cytrynowej może sugerować, że ma jakiś bardzo orientalny charakter, ale zapewniam, że smakuje bardzo... swojsko. Kwaśnością przypomina zupę ogórkową :P
Szczęście w cytrusach, czyli "kto bogatemu zabroni" zapijać zupę cytrynową sokiem pomarańczowym? :D
Składniki
(na trzy porcje)
1. ok. 1l bulionu warzywnego (z kostki, domowego, obojętnie)
2. garść trawy cytrynowej (lub 2-3 łodygi)
3. Sok z połówki cytryny
4. Szklanka mleka kokosowego
5. Pół cebuli
6. Ząbek czosnku
7. 2 łyżeczki curry w proszku
8. Pół szklanki kukurydzy z puszki
9. ew. bazylia lub koperek do posypania.
10. 1-2 łyżki ciemnego sosu sojowego
Do bulionu wrzucić trawę cytrynową (ja pisałam o garści, bo mam mrożoną posiekaną), wlać sok z cytryny, dodać curry. Gotować około 10 minut, odcedzić. Dodać cebulę, czosnek i kukurydzę, gotować przez kolejne 10 minut.
Przed podaniem wlać mleko kokosowe (uwaga, lubi się warzyć z uwagi na dodatek cytryny) i doprawić do smaku sosem sojowym.
Podać z makaronem ryżowym i posypaną zieleniną :)
środa, 9 lipca 2014
Dorwałam w Rossmannie wegańską i eko czekoladę, Kosztuje sporo jak na standardową 100g tabliczkę, ale moją uwagę przykuł jej skład:
A tak wygląda "okładka" :)
W ogóle cieszy mnie, że coraz więcej eko jedzonka pojawia się w owej drogerii i zazwyczaj mają nawet rozsądne ceny :)
I mają moje ukochane "chipsy" kokosowe :D
Najgorsze, że w taką pogodę w ogóle nie chce się gotować. Spędzam czas wolny leżąc, podjadając rukolę, którą polubiłam ostatnio, cierpię na gojący się tatuaż i nie mam ochoty na stanie nad garami :P
Muszę się jakoś zmobilizować, czy częściej pisać.
Prawdę mówiąc, nie jest to najłatwiejsze, bo w kwestii prywatnych pierdół wyżywam się na prywatnym blogu, a gotowanie ciekawych rzeczy u mnie ostatnio leży.
Nie wiem, czy jest sens zamieszczania miniprzepisów na np. jakieś pasty kanapkowe. Nie zawsze prezentują się dość fotogenicznie :D
Ale powiedzmy, że z okazji nowego komputera (niechaj stary odpoczywa w pokoju :P) robię postanowienie, że będę pisać częściej :D
Nie tylko wegańsko, chociaż chcę sobie np.sierpień zrobić w 100% wegański :D
Prawdę mówiąc, nie jest to najłatwiejsze, bo w kwestii prywatnych pierdół wyżywam się na prywatnym blogu, a gotowanie ciekawych rzeczy u mnie ostatnio leży.
Nie wiem, czy jest sens zamieszczania miniprzepisów na np. jakieś pasty kanapkowe. Nie zawsze prezentują się dość fotogenicznie :D
Ale powiedzmy, że z okazji nowego komputera (niechaj stary odpoczywa w pokoju :P) robię postanowienie, że będę pisać częściej :D
Nie tylko wegańsko, chociaż chcę sobie np.sierpień zrobić w 100% wegański :D
poniedziałek, 9 czerwca 2014
Herbata po marokańsku
Gdy nadchodzą upały, ciepłe napoje stają się (przynajmniej dla mnie) opcją średnio zachęcającą.
A kulinarnie w tym czasie ciągnie mnie do inspiracji kuchnią arabską.
Traf chciał, że znalazłam przepis na zieloną herbatę przyrządzaną marokańskim (podobno) sposobem.
Ku mojemu zdziwieniu, na upały nadaje się idealnie. Najbardziej lubię przygotować sobie cały duży dzbanek i popijać. Nie szkodzi, jak wystygnie. Też jest pyszna.
Składniki (na litrowy dzbanek)
1. garść zielonej herbaty gunpowder
2. duża garść świeżej mięty
3. 4 łyżki cukru (zauważyłam, że w arabskich przepisach jak już jest cukier, to w dużej ilości. Można zmniejszyć, ja lubię taką ilość :) )
4. Wrzątek (niemożliwe :P)
Herbatę wsypuję do dzbanka. Zalewam odrobiną wrzącej wody, mieszam, po kilku sekundach wodę wylewam. Dokładam miętę i cukier i ponownie zalewam wrzątkiem, tym razem taką ilością, ile herbaty chcemy uzyskać.
Z tego co zauważyłam, wstępne zalanie wrzątkiem eliminuje gorycz, jaka pojawiłaby się, gdyby pić zalaną nim suchą herbatę. Nie wiem, jak w tym momencie sprawują się słynne właściwości zdrowotne zielonej herbaty, ale ostatecznie nie wszystko się pije dla zdrowia ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)