poniedziałek, 29 grudnia 2014

BOCHEN

Uwielbiam chleb. W każdej formie. Bochenków, bułeczek, bagietek, placków typu tortilla, grubszych placków typu pita... W ogóle gdybym musiała zrezygnować z pieczywa, byłabym bardzo nieszczęśliwa.

Oprócz jedzenia, uwielbiam także chleb piec. Eksperymentować z mąką, ziarnami, dodatkami, przyprawami, albo po prostu zagnieść zwykłe białe ciasto i formować je w ciekawe kształty.

Gdybym miała skrupulatnie opisywać każdy chleb, który wyprodukowałam, okazałoby się, że większość stanowi całkiem samodzielne przepisy.

Sporo osób boi się pieczenia chleba. Zupełnie nie wiem, dlaczego. Wystarczy pamiętać o kilku prostych zasadach...
Ten chleb wyrósł naprawdę wielki - prawie wypełnił taką standardową blachę do ciasta. Obok leżą dwa placuszki z nadzieniem fasolowym, a skrajnie po lewej - razowe pszenne bułeczki.


1. Proporcja drożdży do mąki nie powinna być większa niż 1:10. Oznacza to, że np. na kilogram mąki nie należy dawać więcej niż 100g drożdży. De facto wystarcza nawet około 20g, ale ciasto może dłużej wyrastać.
2. Proporcja wody do mąki to około 1:2. Czyli na kilogram mąki - pół litra wody. Oczywiście, można dać trochę więcej, ale wtedy trzeba będzie piec w formie. A nawet wtedy nie dawajcie więcej wody niż litr na kilo mąki. 
Przy wypiekach bezglutenowych (np. z samej mąki gryczanej) lepiej dać wodę do mąki w stosunku 1:1. 
3. Chleb z samej mąki żytniej wyłącznie na drożdżach to słaby pomysł. Czysto żytnie chleby powinno piec się na zakwasie. Niezakwaszone ciasto po upieczeniu będzie zwyczajnie gliniaste.
4. Warto poświęcić chwilę na wyrobienie ciasta. Serio. Łatwiej je wtedy formować, lepiej trzyma kształt, no i jest lepiej napowietrzone i ładniej wyrasta.

Ciasto chlebowe można mrozić. Warto, bo jest bardzo wszechstronne. Oprócz klasycznych wypieków można z niego zrobić placki, pizzę, bułeczki na parze, paluszki, racuchy... właściwie co tylko wymyślicie ;)

Miąższ wielkiego bochna - to chleb pszenno-żytnio-ziemniaczany. Widać nawet kawałeczki ziemniaków.


CIASTO NA CHLEB - PRZEPIS PODSTAWOWY
Na jeden duży bochen
1. 500g mąki
2. Szklanka (250ml) wody
3. Łyżka soli
4. 20-50g drożdży świeżych
Ciasto wyrobić, aż będzie gładkie, sprężyste i takie... milusie. Może to mało precyzyjny opis, ale serio, wyłapiecie ten moment :)
Wrzucić do miski (albo i nie ;)), nakryć wilgotną ściereczką i zostawić w spokoju, aż mniej więcej podwoi objętość. Jeżeli zależy Wam na czasie, możecie ewentualnie odpuścić to pierwsze wyrastanie. Z tego co zauważyłam, sprawia ono głównie, że miąższ chleba będzie bardziej regularny.
Gdy ciasto już wyrośnie, należy je odgazować. W praktyce oznacza to zdecydowane potraktowanie bogom ducha winnego ciasta pięścią, by wypchnąć nagromadzony w nim dwutlenek węgla.
Na tym etapie formujemy bochenek, bułeczki, czy co tam chcemy.
Układamy nasz twór na papierze do pieczenia i zostawiamy, aż wyrośnie. Najlepiej, jeżeli uda się nam nastawić w piekarniku temperaturę 40 stopni. To temperatura, którą drożdże szczególnie lubią :)
Pamiętajcie, by regularnie zwilżać to, co nam właśnie wyrasta. Dzięki temu uzyskamy ładną, miękką skórkę, a nie skorupę, którą trzeba będzie rąbać toporem.
Co do temperatury pieczenia... dużo na ten temat napisano. Można się bawić w ustawienie najpierw 200 stopni i wytwarzanie pary wodnej, potem stopniowe obniżanie temperatury do około 160 stopni. 
Jeśli się Wam nie chce, wypiek w 175-180 stopniach również się uda. Zwiększycie szanse na miękką skórkę ustawiając w piekarniku drugą blaszkę z wodą. Jej zadaniem będzie wytwarzanie pary. Im dłużej blaszkę potrzymacie, tym bardziej miękką skórkę uzyskacie. Można przez cały czas pieczenia.

Kroić należy już całkiem wystudzony chleb.
Możecie piec chleb z różnych mąk - właściwie każda, jaka się Wam nawinie, może być świetną domieszką (choć lepiej nie przegiąć z kukurydzianą i ziemniaczaną ;) ). Możecie wrzucić zgniecione ziemniaki, ugotowaną kaszę, ziarna, orzechy, suszone owoce (piekłam swego czasu chleb z żurawiną i orzechami włoskimi), warzywa (polecam wysmażoną na złoto cebulkę i podsmażoną paprykę), ser. 
Czasem taki chleb sam, bez dodatków może być pysznym śniadaniem lub przekąską :)

Kanapki z domowym hummusem i tzw. smalcem wegańskim


Krem pietruszkowy z płatkami migdałowymi

Zazwyczaj preferuję kupowanie owoców i warzyw w małych warzywniakach. Wybór  w nich niejednokrotnie przekraczał asortyment dyskontów, delikatesów czy nawet marketów w tej dziedzinie (może i hipermarket sprzedawał 5 odmian ziemniaków i smocze owoce, za to w warzywniaku były czarne pomidory, rzodkiew daikon i boczniaki...), a i ceny bywają przystępniejsze.
No i w markecie nie ma koszyków z przecenionymi bananami, które pod prawie całkowicie zbrązowiałą skórką skrywają przesłodki miąższ. Idealne nawet do zwykłego zjedzenia od razu.

Jednak w takim to małym, ulubionym warzywniaku dwa razy się nacięłam. Kupuję pietruszkę. Ładna, dorodna.
Przychodzę do domu, obieram, i... czuję, że zbytnio pietruszką mi to nie pachnie. Bardziej jak marchewka. Co jest?

No tak. Sprzedano mi pasternak jako pietruszkę.

Nie żebym coś miała do pasternaku, jednak od tej pory uważnie obwąchuję kupowaną pietruszkę. Daje zupie ten fantastyczny aromat, którego pasternak mimo wszystko nie posiada.


Zupa jest naprawdę banalnie prosta do przyrządzenia :)

Składniki
na 4 porcje

1. 1 litr bulionu warzywnego (własnej produkcji lub z kostki)
2. 5 dorodnych korzeni pietruszki
3. 2 małe ziemniaki
4. 4 łyżki płatków migdałowych
5. Dwie łyżki masła

Pietruszkę oraz ziemniaki obieramy i kroimy na nieduże kawałki (nie trzeba tego specjalnie dokładnie robić, całość i tak potraktujemy blenderem). Wrzucamy do bulionu i gotujemy razem, aż zmiękną.

Dodajemy masło, całość blendujemy na gładki krem. Jeżeli wolicie rzadszą zupę, bardziej płynną, możecie dodać trochę bulionu, aż do uzyskania właściwej według Was konsystencji.

Płatki migdałowe należy podprażyć na patelni i posypać nimi zupę przed podaniem.




niedziela, 28 grudnia 2014

Liście

Dwa dni za mną chodził.
W Święta nadmiar ciężkich i słodkich potraw doprowadza do stanu, w którym zaczynają za mną chodzić przeróżne sałaty, pieczone z odrobinką tylko oleju warzywa i tym podobne lekkie cuda.

Wypatrzyłam jakiś czas temu w Biedronce.

Podobno można z niego przeróżne potrawy przygotować, od zielonych koktajli począwszy, na potraktowaniu go jak szpinak kończąc. Jednak nie wiem, czy dotrwa do przygotowywania przeze mnie jakiegokolwiek dania, bo wciągam go z miseczki, na surowo, siedząc przed komputerem. Jak chipsy.
Potrafię też tak z rukolą zrobić.

 O kim mowa?

O jarmużu, rzecz jasna. Kapuście o lekko skórzastych listkach, które są twardsze od sałaty, przez co fajnie się je żuje, ale bardziej miękkich i delikatniejszych w smaku od zwykłej kapusty. Smakują świetnie nawet same, ewentualnie do obiadu, skropione sosem vinaigrette. Czyż to nie miła odmiana przy podawaniu sałaty do obiadu?


sobota, 27 grudnia 2014

Pierniczki nie tylko świąteczne ;)

Oj, dużo się działo u mnie w ostatnich miesiącach.
Ale trzeba by wrócić do realizacji postanowień, prawda? Nauka norweskiego i... prowadzenie tego bloga ;)

Co prawda już po świętach, ale kto powiedział, że pierniczki można zrobić tylko wtedy? Miód, korzenne przyprawy i czekoladowa polewa -  czyż to nie idealne połączenie na każdy zimowy wieczór?
Do tego wystarczy dobra kawa lub herbata i zima staje się piękna.


Pierniczki z tego przepisu są miękkie i nie muszą leżakować. Choć to tak naprawdę zależy od tego czy dodacie proszek do pieczenia ;)

Przepis opracowałam na podstawie XVIII-wiecznej receptury pochodzącej z książki Compendium medicum   auctum, to iest krótkie zebranie y opisanie chorób, ich różności, przyczyn, znaków, sposobów do leczenia, krążącej po Sieci:

”Weź miodu przaśnego ile chcesz, włóż do naczynia, wlej do niego gorzałki mocnej sporo i wody, smaż powoli szumując, aż będzie gęsty, wlej do niecki, przydaj imbieru białego, gwoździków, cynamonu, gałek, kubebów, kardamonu, hanyżu nietłuczonego, skórek cytrynowych drobno krajanych, cukru ileć się będzie zdało, wszystko z grubsza jak miód ostygnie, że jeno letni będzie, wsyp mąki żytniej, ile potrzeba, umieszaj, niech tak stoi nakryto, aż dobrze wystygnie, potym wyłóż na stół, gnieć jak najmocniej, przydając mąki ile potrzeba, potym nakładź cykaty krajanej albo skórek cytrynowych w cukrze smażonych, znowu przegnieć  i zaraz formuj pierniki, wielkie według upodobania porobiwszy, możesz znowu po wierzchu tu i ówdzie wtykać cykatę krajaną, do wierzchu pozyngowawszy piwem kłaść do pieca i wyjąwszy je jak się przepieką, znowu je zyngować miodem z piwem smażonym i znowu po wsadzeniu do pieca”

Wbrew pozorom, jest on bardzo czytelny. Należy wziąć miodu ile się chce, troszkę mocnego alkoholu (ja użyłam miodu pitnego, chociaż pierniczki obywają się bez tego), wody tyle samo, ile miodu lub mniej, wrzucić do tego tyle przyprawy piernikowej, ile nam odpowiada, pogotować chwilę, dorzucić żytniej mąki tyle, by ciasto było luźne, ale nadal dało się wałkować... i to w zasadzie wszystko. Zostaje najfajniejsza część, czyli wykrawanie i pieczenie :)

Jako że jednak większośc osób wydaje się nie być fanami pieczenia "na oko", podaję bardziej szczegółowe proporcje:

Składniki
na około 100 pierniczków

1. Szklanka płynnego miodu
2. Pół szklanki cukru
3. Kilka łyżek przyprawy piernikowej (można zrobić ją samemu - wystarczy zmieszać dużo gałki muszkatołowej z cynamonem, suszonym imbirem, czarnym pieprzem. Proporcje ciężko podać - należy mieszać, wąchając co jakiś czas czy zapach się zgadza ;) )
4. Mały kieliszek alkoholu
5. Około 4 szklanek mąki żytniej żurkowej (typ 720. Nie robiłam nigdy na razowej, więc nie wiem, jakie wyjdą. Ale muszę spróbować).
6. Pół szklanki wody
7. Łyżka proszku do pieczenia

Do garnka wlewamy wodę, alkohol i miód, wsypujemy cukier i przyprawy. Gotujemy przez chwilę, aż cukier się rozpuści, a dom wypełni piękny, korzenny zapach :)

Zdejmujemy z ognia. Gdy całość ostygnie, dorzucamy po trochu mąki zmieszanej z proszkiem do pieczenia, cały czas intensywnie mieszając (napowietrzając jednocześnie masę). W pewnym momencie masa zrobi się zbyt gęsta, by ją mieszać. Wtedy przystępujemy do mieszania ręką - dlatego masa musi być na tyle ostudzona, by się nie dorobić oparzeń.

Mąki jest dość, gdy ciasto stanie się na tyle gęste, by po obfitym oprószeniu mąką dało się wałkować i formować. Weźmy pod uwagę, że podczas podsypywania do ciasta dostanie się dodatkowo sporo mąki, więc nie należy przesadzić. 

A dalej? Rozwałkować na grubość około 5mm lub nieco grubiej, wycinać, układać na papierze (pamiętajcie, że troszkę rosną) i piec około 10-15 minut w 180 stopniach. Jeżeli chcecie, by były od razu miękkie, nie dopuście do zarumienienia ciastek.


A co zrobić, jeżeli nie chcecie dodawać proszku lub ciastka zarumienią się i stwardnieją?
Wystarczy przechowywać je około 2 tygodnie w szczelnym pojemniku ze skórkami od jabłek. Pierniczki wchłoną wilgoć z nich i nabiorą przyjemnego aromatu. Tylko pamiętajcie, by często (co 2-3 dni) wymieniać skórki, by nie spleśniały.


Pierniczki możecie zawiesić na choince :)




środa, 3 września 2014

Grzany cydr z korzeniami


Przyjaciółka zwróciła mi ostatnio uwagę, że w tym roku cykl wegetacyjny jest przyspieszony mniej więcej o dwa tygodnie. W sumie ma rację. Jest już mocno wrześniowo, a sezon jabłkowy w pełni.
Do tego... niby jest ciepło, ale już czuć taki jakiś chłód. 
I zaczyna chcieć się już bardziej rozgrzewających rzeczy. Na przykład ciepłego, jabłkowego napoju :)


Składniki:
(na dwie porcje)

1. Pół litra cydru (użyłam Lubelskiego)
2. 100ml soku pomarańczowego
3. 100ml soku jabłkowego
4. 5-10 goździków
5. ok. 1/4 łyżeczki cynamonu
6. 2 gwiazdki anyżu
7. 2 płaskie łyżki cukru

Wszystkie składniki należy po prostu zmieszać ze sobą w garnuszku i podgrzewać na małym ogniu. Gdy już napój będzie gorący (nie może się zagotować), zdjąć z ognia i podawać.

Do szczęścia brakowało tylko jakichś korzennych ciasteczek. Albo jabłecznika :D


piątek, 11 lipca 2014

Zupa cytrynowa z kukurydzą

Leciutka zupa w sam raz na lato. Z dodatkiem makaronu ryżowego i kukurydzy by coś tam się w niej działo.
Dodatek mleka kokosowego, curry i trawy cytrynowej może sugerować, że ma jakiś bardzo orientalny charakter, ale zapewniam, że smakuje bardzo... swojsko. Kwaśnością przypomina zupę ogórkową :P

Szczęście w cytrusach, czyli "kto bogatemu zabroni" zapijać zupę cytrynową sokiem pomarańczowym? :D

Składniki
(na trzy porcje)

1. ok. 1l bulionu warzywnego (z kostki, domowego, obojętnie)
2. garść trawy cytrynowej (lub 2-3 łodygi)
3. Sok z połówki cytryny
4. Szklanka mleka kokosowego
5. Pół cebuli
6. Ząbek czosnku
7. 2 łyżeczki curry w proszku
8. Pół szklanki kukurydzy z puszki
9. ew. bazylia lub koperek do posypania.
10. 1-2 łyżki ciemnego sosu sojowego

Do bulionu wrzucić trawę cytrynową (ja pisałam o garści, bo mam mrożoną posiekaną), wlać sok z cytryny, dodać curry. Gotować około 10 minut, odcedzić. Dodać cebulę, czosnek i kukurydzę, gotować przez kolejne 10 minut.
Przed podaniem wlać mleko kokosowe (uwaga, lubi się warzyć z uwagi na dodatek cytryny) i doprawić do smaku sosem sojowym.
Podać z makaronem ryżowym i posypaną zieleniną :)



środa, 9 lipca 2014




Dorwałam w Rossmannie wegańską i eko czekoladę, Kosztuje sporo jak na standardową 100g tabliczkę, ale moją uwagę przykuł jej skład:



A tak wygląda "okładka" :)


W ogóle cieszy mnie, że coraz więcej eko jedzonka pojawia się w owej drogerii i zazwyczaj mają nawet rozsądne ceny :)
I mają moje ukochane "chipsy" kokosowe :D

Najgorsze, że w taką pogodę w ogóle nie chce się gotować. Spędzam czas wolny leżąc, podjadając rukolę, którą polubiłam ostatnio, cierpię na gojący się tatuaż i nie mam ochoty na stanie nad garami :P

Muszę się jakoś zmobilizować, czy częściej pisać.
Prawdę mówiąc, nie jest to najłatwiejsze, bo w kwestii prywatnych pierdół wyżywam się na prywatnym blogu, a gotowanie ciekawych rzeczy u mnie ostatnio leży.
Nie wiem, czy jest sens zamieszczania miniprzepisów na np. jakieś pasty kanapkowe. Nie zawsze prezentują się dość fotogenicznie :D

Ale powiedzmy, że z okazji nowego komputera (niechaj stary odpoczywa w pokoju :P) robię postanowienie, że będę pisać częściej :D

Nie tylko wegańsko, chociaż chcę sobie np.sierpień zrobić w 100% wegański :D

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Herbata po marokańsku

Gdy nadchodzą upały, ciepłe napoje stają się (przynajmniej dla mnie) opcją średnio zachęcającą. 
A kulinarnie w tym czasie ciągnie mnie do inspiracji kuchnią arabską.

Traf chciał, że znalazłam przepis na zieloną herbatę przyrządzaną marokańskim (podobno) sposobem. 
Ku mojemu zdziwieniu, na upały nadaje się idealnie. Najbardziej lubię przygotować sobie cały duży dzbanek i popijać. Nie szkodzi, jak wystygnie. Też jest pyszna.

Składniki (na litrowy dzbanek)
1. garść zielonej herbaty gunpowder
2. duża garść świeżej mięty
3. 4 łyżki cukru (zauważyłam, że w arabskich przepisach jak już jest cukier, to w dużej ilości. Można zmniejszyć, ja lubię taką ilość :) )
4. Wrzątek (niemożliwe :P)

Herbatę wsypuję do dzbanka. Zalewam odrobiną wrzącej wody, mieszam, po kilku sekundach wodę wylewam. Dokładam miętę i cukier i ponownie zalewam wrzątkiem, tym razem taką ilością, ile herbaty chcemy uzyskać.

Z tego co zauważyłam, wstępne zalanie wrzątkiem eliminuje gorycz, jaka pojawiłaby się, gdyby pić zalaną nim suchą herbatę. Nie wiem, jak w tym momencie sprawują się słynne właściwości zdrowotne zielonej herbaty, ale ostatecznie nie wszystko się pije dla zdrowia ;)


poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Frytki z polenty


Miałam od dłuższego czasu ochotę na coś kukurydzianego. Kupiłam kaszkę i nie bardzo miałam pomysł, co z nią dalej zrobić. Chciałam zrobić obsmażaną polentę, ale byłam zniechęcona porażką poniesioną kilka miesięcy temu. Aż tu trafiłam na przepis idealny. Użyta została co prawda mąka, ale polenta udała się również z kaszki kukurydzianej.
http://kuchniapodwulkanem-anthony.blogspot.com/2011/03/scagliuozzi-polenta-fritta-czyli.html

Ja gotowałam około 45 minut i dałam na początku mniej wody, by potem po odrobince dolewać, by zapobiec przypaleniu.

Dalej idzie bardzo prosto. Zamiast kroić polentę po zastygnięciu w romby i wtedy obsmażać tak, jak zrobiła to autorka przepisu, pokroiłam ją w paseczki jak frytki, następnie obtoczyłam w mące ziemniaczanej i usmażyłam na głębokim oleju - jak frytki ;)

Bardzo dobre z jakimś gęstym, jogurtowym dipem.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Krem z kalafiora aromatyzowany świeżym rozmarynem




Delikatna, kremowa zupa z delikatnym rozmarynowym aromatem. Nie jest pikantna, dodatek białego pieprzu w niej jest jedynie symboliczny.

Składniki:
(2 porcje)

1. 200g kalafiora (może być mrożony)
2. 500ml bulionu warzywnego
3. Łyżka posiekanych listków rozmarynu
4. Biały pieprz do smaku
5. 2 ząbki czosnku
6. 2 małe ziemniaki

Kalafior, ziemniaki i czosnek ugotować w bulionie do miękkości, doprawić białym pieprzem.
Zblendować na gładki krem.
Wymieszać z posiekanym rozmarynem - gotowe.

niedziela, 9 marca 2014

Krem warzywny z kasztanami jadalnymi


Bardzo przyjemnie grają w niej dwa smaki. Słodki - kasztanów jadalnych - jest podbijany przez marchewkę i delikatnie przełamywany goryczką kurkumy, przez co zupa nie jest mdła. Oprócz tego w miarę jedzenia robi się coraz cieplej w ustach za sprawą chilli ;)
Zupy lepiej zbyt dokładnie nie blendować - pozostałe kawałeczki warzyw stanowią ciekawe akcenty w aksamitnej fakturze.

Składniki:
(dla jednej osoby)

1. 60g obranych kasztanów jadalnych (w tym celu wsypuję je na suchą patelnię, przykrywam i prażę na dużym ogniu aż przypieką się i popękają. Później łupina ładnie schodzi razem ze skórką) - około 8 sztuk
2. Gruby plaster cebuli (około 1cm)
3. Ząbek czosnku
4. Mała marchew
5. Kawałek pietruszki wielkości kciuka
6. Kilka gałązek selera naciowego
7. 1 średni ziemniak (około 60g)
8. Łyżeczka nasion słonecznika do posypania
9. Zielenina do ozdoby (u mnie nać marchewki)
10. Dwie szklanki wody
11. Ćwierć łyżeczki kurkumy i około 1/8 łyżeczki sproszkowanego chilli

Warzywa obieram, kroję na grube plastry (żeby się dobrze gotowały). Tylko nać selera zostawiam w całości. Wrzucam razem z kasztanami do garnka, zalewam dwiema szklankami wody i gotuję około pół godziny na niedużym ogniu, aż odparuje połowa wody. 
Wyciągam seler i wyrzucam, a pozostałą zupę blenduję na krem. 

Podaję posypaną ziarnami słonecznika i z zieleniną.



środa, 5 marca 2014

Kokosowe musli

(Czy muesli...?)


Okazało się, że mleko kokosowe fantastycznie zastępuje jogurt jeżeli chodzi o wilgotny element do płatków owsianych :)

W zasadzie nie jest to nie wiadomo jak ambitny przepis, ale żeby być konsekwentną...

Składniki
(dla 2 mało jedzących lub 1 naprawdę dużo jedzącej osoby, bo bardzo syci)

1. Szklanka płatków owsianych
2. Dwie łyżki dowolnych orzechów*
3. Dwie łyżki dowolnych suszonych owoców*
4. Łyżka płatków świeżego kokosa (rozłupywanego młotkiem lub tłuczkiem)
5. 5 łyżek mleka kokosowego

* Ja użyłam mieszanek EnerBIO z Rossmanna. Śmiesznie to wygląda, jak wchodzę do drogerii tylko po bakalie ^^

Zero filozofii. Wymieszać dokładnie i zjeść. Ewentualnie można kilka minut odczekać, by płatki nieco zmiękły (czas akurat by zaparzyć herbatę :D).

Kasza jaglana z warzywami i pieczarkami

Prosty i szybki obiad. Do wykonania w jakiś kwadrans plus troszkę czekania :)
Podałam z sałatką z surowego młodego szpinaku, ogórków konserwowych popełnionych przez Lubego, rzodkiewek i surowej papryki. Ozdobione kiełkami słonecznika.


Składniki:
(na 2 porcje)

1. Pół szklanki suchej kaszy jaglanej
2. Pół dużej marchwi
3. Kilka pieczarek
4. Pół czerwonej papryki
5. Mała cebula
6. Ząbek czosnku
7. Łyżka oleju 
8. Kilka suszonych pomidorów
9. Trzy szklanki wody
10. 4 łyżki sosu sojowego

Wszystkie warzywa (oprócz marchwi, którą ścieram na tarce i pieczarek krojonych w plastry) kroję w małą kostkę i wrzucam do garnka na rozgrzany olej. Dodaję sos sojowy i czosnek i smażę/gotuję przez chwilę, aż płyn odparuje. Wsypuję suchą kaszę i smażę przez niecałą minutę. Zalewam wodą, gotuję przez jakieś 5-10 minut, po czym przykrywam pokrywką i odstawiam na kwadrans, oddając się w tym czasie innym czynnościom.

Po tym czasie cała woda powinna się już wchłonąć. Wystarczy wyrzucić na talerze i wcinać :)


wtorek, 4 marca 2014

Pikantny sos z suszonymi pomidorami, szałwią i oliwkami

Tydzień włoski w Lidlu zainspirował mnie do zrobienia czegoś (przynajmniej w teorii) włoskiego na dzisiejszy obiad :) W dodatku znalazłam tam świeżą szałwię. Ona i oregano to według mnie duet, który zwyczajnej pomidorówce potrafi nadać jakiś taki niecodzienny posmak :)

Jakoś na makarony mam chęć raczej podczas cieplejszych miesięcy. A jako że poganiam wiosnę...



(czerwony smok w tle ;))

Składniki:
(dla jednej osoby)

1. Dwie czubate łyżeczki koncentratu pomidorowego
2. 4 suszone pomidory
3. Kilka oliwek (ja wolę czarne)
4. Pół małej cebuli, drobno posiekanej
5. Łyżka oliwy lub oleju, którym zalane są suszone pomidory
6. Sól, pieprz, chilli (według upodobania)
7. Łyżeczka suszonego oregano, 4 posiekane listki świeżej szałwii. 
8. Pół szklanki wody
9. Ząbek czosnku

Na patelni rozgrzewam olej, wrzucam na niego cebulkę i drobno pokrojone suszone pomidory. Gdy cebula stanie się szklista dorzucam czosnek, koncentrat, sól, pieprz, chilli i zalewam całość wodą. Gdy sos nieco odparuje i zgęstnieje wrzucam oliwki. Mieszam sos z makaronem (po prostu odcedzony makaron wrzucam na tą patelnię), dosypuję zioła i podaję.

wtorek, 18 lutego 2014

Kotleciki fasolowe curry, najprostsze na świecie :)


Składniki
(dla 2 osób)

1. Pół szklanki ugotowanej fasoli (może być z puszki, kolor obojętny)
2. Malutka marchewka
3. Bułka tarta - "na oko", maksymalnie 1/3 szklanki + kilka łyżek do panierowania
4. Łyżeczka curry
5. Około łyżki pokrojonej w drobną kostkę cebuli
6. Sól, pieprz, słodka papryka i majeranek do smaku
7. Tłuszcz do smażenia

Fasolę blendujemy lub rozgniatamy widelcem.
Marchewkę trzemy na drobnej tarce (za duże wiórki mogą trudniej "wgniatać się" w masę)
Mieszamy z przyprawami i cebulą i wyrabiamy masę, która będzie "trzymać się kupy", poprzez dosypywanie stopniowo bułki tartej. Jeżeli macie bardzo suchą fasolę i nic się nie lepi, można dodać trochę mleka (krowiego lub roślinnego). Masa nie może się ani rozsypywać, ani być zbyt wilgotna i przez to rozpadająca się. Wyczujecie sami :)

Gotową masę formujemy w kotleciki, obtaczamy w bułce i smażymy na oleju.

Mają bardzo delikatną, mięciutką konsystencję :)


poniedziałek, 10 lutego 2014

Herbaciane bułeczki ze słodką pastą z fasoli adzuki, gotowane na parze

Od dawna byłam ciekawa smaku słodkiej pasty fasolowej, jak również sproszkowanej japońskiej zielonej herbaty matcha.
Jedno i drugie udało mi się upolować w Almie. 

Bułeczki gotowane na parze chodziły za mną od dawna, postanowiłam więc wykorzystać dwa nowe składniki w mojej kuchni i wykorzystać je do ich produkcji :)

Rezultat przeszedł moje oczekiwania. Smak zielonej herbaty nie jest mocno wyczuwalny, więc ci, którzy obawiają się posmaku "siana", jak to określa moja mama mogą spać spokojnie ;)

Jeśli chodzi o pastę - próbuję określić jej smak, ale średnio mi to idzie. Kojarzy mi się troszkę z masą makową, na przykład z rogali marcińskich. Teraz mi przyszło do głowy, że muszę kiedyś zrobić ją z miodem i bakaliami :P

I ten prześliczny kontrast między zielenią ciasta i fioletem nadzienia... :D


Składniki
(na 6 bułeczek)

Ciasto:
1. Szklanka białej mąki pszennej
2. 20g drożdży
3. Pół szklanki ciepłej wody
4. 4 łyżki cukru
5. Łyżka roztopionego masła ( w wersji wegańskiej może być np. olej kokosowy)
6. Płaska łyżeczka sproszkowanej herbaty matcha
7. Pół łyżeczki proszku do pieczenia
8. Szczypta soli

Pasta fasolowa:
1. Pół szklanki fasoli adzuki
2. 5 łyżek cukru
3. Woda do gotowania




Drożdże rozpuścić w kilku łyżkach ciepłej wody dodając łyżeczkę cukru i łyżeczkę mąki. Odstawić na 15 minut.
W misce wymieszać mąkę, proszek do pieczenia, herbatę, sól i cukier. Dodać rozpuszczone drożdże, masło i resztę ciepłej wody. Wyrabiać kilka minut, aż ciasto będzie wyraźnie gładkie, puchate i po rozerwaniu będzie tworzyło długie pasemka (rozrywaliście kiedyś chleb lub bułkę? To wiecie, o co chodzi :)).
Nakryć ściereczką i odłożyć na godzinę w ciepłe miejsce.

W tym czasie możemy zabrać się za fasolę :)
Wsypujemy ją do garnka, zalewamy wodą (tak, by była przykryta) i zagotowujemy. Gotujemy przez 2-3 minuty, po czym ziarna odsączamy.
Zalewamy wodą ponownie (jakieś 3 szklanki) i gotujemy. Fasolka adzuki jest mała, pół godziny wystarczy, by była miękka, a skórka na ziarnach popękana.
Wtedy ją odsączamy, do fasoli dosypujemy cukier i mieszamy, jednocześnie rozgniatając widelcem (jak ktoś nie jest dość cierpliwy, może zblendować, jako i ja uczyniłam :P).

Formujemy z nadzienia kulki wielkości małych włoskich orzechów.
Wyrośnięte już (jeżeli mało urosło, nie ma się co przejmować) ciasto dzielimy na 6 części. Każdy kawałek lekko rozwałkowujemy, by łatwiej było nadziewać, umieszczamy kulkę farszu i oblepiamy szczelnie ciastem tworząc kule. Ja je dodatkowo rozpłaszczyłam, przez co, jak widać w przekroju, nadzienie również się inaczej rozeszło w środku :)

Jeżeli macie specjalne naczynie do gotowania na parze, macie łatwiej, a jeżeli nie macie (jak ja), to możecie posłużyć się zwykłym dużym garnkiem, metalowym sitkiem i pokrywką :).
Do garnka nalewamy wody, na to kładziemy sitko, wykładamy je papierem do pieczenia lub kawałkiem bawełny, kładziemy bułeczki w pewnych odstępach (urosną), nakrywamy pokrywką i gotujemy jakieś 25-30 minut.

Po wystudzeniu można od razu jeść :)