Od dawna byłam ciekawa smaku słodkiej pasty fasolowej, jak również sproszkowanej japońskiej zielonej herbaty matcha.
Jedno i drugie udało mi się upolować w Almie.
Bułeczki gotowane na parze chodziły za mną od dawna, postanowiłam więc wykorzystać dwa nowe składniki w mojej kuchni i wykorzystać je do ich produkcji :)
Rezultat przeszedł moje oczekiwania. Smak zielonej herbaty nie jest mocno wyczuwalny, więc ci, którzy obawiają się posmaku "siana", jak to określa moja mama mogą spać spokojnie ;)
Jeśli chodzi o pastę - próbuję określić jej smak, ale średnio mi to idzie. Kojarzy mi się troszkę z masą makową, na przykład z rogali marcińskich. Teraz mi przyszło do głowy, że muszę kiedyś zrobić ją z miodem i bakaliami :P
I ten prześliczny kontrast między zielenią ciasta i fioletem nadzienia... :D
Składniki
(na 6 bułeczek)
Ciasto:
1. Szklanka białej mąki pszennej
2. 20g drożdży
3. Pół szklanki ciepłej wody
4. 4 łyżki cukru
5. Łyżka roztopionego masła ( w wersji wegańskiej może być np. olej kokosowy)
6. Płaska łyżeczka sproszkowanej herbaty matcha
7. Pół łyżeczki proszku do pieczenia
8. Szczypta soli
Pasta fasolowa:
1. Pół szklanki fasoli adzuki
2. 5 łyżek cukru
3. Woda do gotowania
Drożdże rozpuścić w kilku łyżkach ciepłej wody dodając łyżeczkę cukru i łyżeczkę mąki. Odstawić na 15 minut.
W misce wymieszać mąkę, proszek do pieczenia, herbatę, sól i cukier. Dodać rozpuszczone drożdże, masło i resztę ciepłej wody. Wyrabiać kilka minut, aż ciasto będzie wyraźnie gładkie, puchate i po rozerwaniu będzie tworzyło długie pasemka (rozrywaliście kiedyś chleb lub bułkę? To wiecie, o co chodzi :)).
Nakryć ściereczką i odłożyć na godzinę w ciepłe miejsce.
W tym czasie możemy zabrać się za fasolę :)
Wsypujemy ją do garnka, zalewamy wodą (tak, by była przykryta) i zagotowujemy. Gotujemy przez 2-3 minuty, po czym ziarna odsączamy.
Zalewamy wodą ponownie (jakieś 3 szklanki) i gotujemy. Fasolka adzuki jest mała, pół godziny wystarczy, by była miękka, a skórka na ziarnach popękana.
Wtedy ją odsączamy, do fasoli dosypujemy cukier i mieszamy, jednocześnie rozgniatając widelcem (jak ktoś nie jest dość cierpliwy, może zblendować, jako i ja uczyniłam :P).
Formujemy z nadzienia kulki wielkości małych włoskich orzechów.
Wyrośnięte już (jeżeli mało urosło, nie ma się co przejmować) ciasto dzielimy na 6 części. Każdy kawałek lekko rozwałkowujemy, by łatwiej było nadziewać, umieszczamy kulkę farszu i oblepiamy szczelnie ciastem tworząc kule. Ja je dodatkowo rozpłaszczyłam, przez co, jak widać w przekroju, nadzienie również się inaczej rozeszło w środku :)
Jeżeli macie specjalne naczynie do gotowania na parze, macie łatwiej, a jeżeli nie macie (jak ja), to możecie posłużyć się zwykłym dużym garnkiem, metalowym sitkiem i pokrywką :).
Do garnka nalewamy wody, na to kładziemy sitko, wykładamy je papierem do pieczenia lub kawałkiem bawełny, kładziemy bułeczki w pewnych odstępach (urosną), nakrywamy pokrywką i gotujemy jakieś 25-30 minut.
Po wystudzeniu można od razu jeść :)